poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Poród

Długo milczałam, bo spędziłam trochę czasu w szpitalu, a po powrocie do domu maluch był tak absorbujący, że dopiero dziś znalazłam wolną chwilę. Ale od początku:


Pobyt na oddziale patologii ciąży


Jak jeszcze byłam w ciąży, bardzo nie chciałam wylądować przed porodem na oddziale patologii, mimo że mój lekarz kierował mnie tam już na początku marca ze względu na cukrzycę ciążową (termin porodu miałam na 12.03.). Na szczęście na ostatniej wizycie u diabetologa dostałam skierowanie na patologię dopiero na 11 marca i to była dla mnie opcja do przyjęcia :)

Już drugiego dnia pobytu w szpitalu mój lekarz prowadzący zlecił mi próbę oksytocynową, której bardzo nie chciałam, bo na oddziale napatrzyłam się na dziewczyny, które miały wywoływany poród, męczyły się cały dzień z bolesnymi skurczami, a potem akcja ustawała i cały ból i wysiłek szedł na marne. Okazało się, że od próby oksyctocynowej "uratowało" mnie silne przeziębienie :) Miałam taki katar i kaszel, że nie mogłam oddychać i nie wyobrażałam sobie rodzenia w takim stanie. Na szczęście jedna z położnych miała podobne zdanie i przekonała lekarza, żeby przesunąć próbę na późniejszy termin, jak już przeziębienie minie.

Leczyłam się w szpitalu - o ironio domowymi sposobami :) - niecały tydzień. Przez cały ten czas nic nie zapowiadało porodu, a ja czułam, że urodzę w weekend (15-17 marca). O dziwo ten tygodniowy pobyt na patologii wspominam pozytywnie. Tym razem trafiłam na sympatyczne współlokatorki i poznałam kilka nowych dziewczyn zmagających się z cukrzycą ciążową. Miałyśmy więc sporo tematów do rozmów i towarzystwo podczas korytarzowych spacerów, "żeby zbić cukier" :)

Powikłania


W piątek (15.03.) skoczyło mi ciśnienie do wartości 170/113, co zaniepokoiło lekarzy. Dostałam leki na obniżenie ciśnienia, ale nie wiele pomagały. Lekarz stwierdził więc, że jeśli w weekend nic się nie zadzieje, to trzeba będzie zmierzać do zakończenia tej ciąży. Ja czułam jednak, że mały przyjdzie na świat już w niedzielę i tak tez się stało.

Poród


W niedzielę, o godz. 5.20 poczułam pierwszy skurcz. Wszystkie kolejne były od razu regularne i po podłączeniu mnie do KTG pokazywały wartości około 80-100. Bolało coraz bardziej i coraz częściej. Położna zasugerowała prysznic, ale po badaniu przez lekarza okazało się, że nie ma na to czasu, bo akcja szybko postępuje i jadę od razu na porodówkę. Jeszcze się śmiała, że lubi takie szybkie i konkretne akcje :)

Po 9.00 na porodówce zjawił się mąż, który dodawał mi otuchy.  Co jakiś czas mierzyli mi ciśnienie, które szalało dość mocno. Strasznie bolała mnie też głowa. Nie pamiętam za to, żeby ktokolwiek zmierzył mi cukier. Może zdarzyło się to raz. Na pewno nie co 2 godziny, jak czytałam w różnych broszurach i słyszałam u diabetologa. nie miałam też podłączonej kroplówki z glukozą, o czym tez naczytałam się przed porodem.


O 11.00 zaczęliśmy robić z położną zakłady, o której mały się urodzi :)

Niestety, kiedy przyszło do skurczów partych, zaczęło być coraz trudniej. Mały nie mógł się wydostać, wody okazały się zielone. Na szczęście badanie krwi dało pozytywne wyniki. Lekarz zadecydował więc, że kontynuujemy poród naturalny. Synek urodził się o godz. 12.15 w ciężkim stanie i wymagał pomocy lekarzy. Od razu pojechał na oddział noworodków, a ja dostałam laktator, żeby ściągnąć dla niego pierwszy pokarm. Ku mojemu zdziwieniu nie miałam najmniejszych problemów z laktacją, co bardzo dodało mi otuchy. Wieczorem przynieśli mi synka do pokoju, żebym mogła osobiście go nakarmić. Mały spisał się rewelacyjnie i od razu zaczął pięknie ssać.

Happy end :)


Następnego dnia, po wszystkich badaniach i pozytywnych wynikach, synek mógł już "przeprowadzić się" z oddziału noworodków do mojego pokoju. Zabawiliśmy tam dość długo, bo aż 11 dni. Najpierw mały miał żółtaczkę i musiał być naświetlany, potem ja miałam problemy z ciśnieniem. W końcu jednak oboje dostaliśmy "zielone światło" od lekarzy i mogliśmy wrócić do domu.

Muszę się przyznać, że nie przypuszczałam, że po porodzie czeka mnie taki gwałtowny zalew miłości do tego maleństwa. Wcześniej do znudzenia wysłuchiwałam wyznań mam, które opowiadały, że obecność malucha wynagradza cały ból i wysiłek. Dziś stoję już po tej samej stronie barykady i też tak uważam. Było warto męczyć się z dietą cukrzycową i zmagać z bólem porodowym :) To wszystko to pikuś przy radości, jaką daje mi teraz mój kochany synek.

1 komentarz:

  1. Gratuluję Sor_ella :) Cały czas myślałam co się dzieje z Tobą i maluszkiem :) Powiedź ile mierzył i ważył Smyk?:) odezwij się na kafeterie do cukrzycowych mam jak znajdziesz czas :)
    Lily2800

    OdpowiedzUsuń